Salomon Trophy 2oo1

Salomon Trophy 2oo1 - część 2 z 4

<<< Powrót do części 1 (Start, Kajaki)

Rowery

W Chrewcie, gdzie znajdował się koniec odcinka kajakowego i początek rowerowego czekały na nas nie tylko rowery i depozyt w postaci 120-litrowego worka z rzeczami na wymianę, ale również miła niespodzianka - rodzina Pawła, która nam dzielnie kibicowała przez cały czas trwania rajdu. Bardzo sympatyczne. Po przebraniu w suche rzeczy, przepakowaniu plecaków i krótkim odpoczynku ruszyliśmy w drogę. Niestety pech nas (konkretnie mnie) nie opuszczał, bo jeszcze przed pierwszym punktem kontrolnym, na trzecim kilometrze w czasie podjazdu zerwał się łańcuch w moim rowerze. Byliśmy przygotowani na taką ewentualność, a naprawa zajęła Pawłowi tylko dłuższą chwilę, więc zaraz kontynuowaliśmy jazdę. Spieszyliśmy się, żeby jak największy odcinek pokonać przed zapadnięciem zmroku, bo można wtedy pozwolić sobie na szybszą jazdę, szczególnie z góry. Później ciemność i tak wymusi spokojniejsze tempo a noc zapewni trochę chłodu i wytchnienie od słońca. A więc napieramy - z góry ile jesteśmy w stanie, żeby szybciej i żeby lżej było podjeżdżać pod następną górę, których ilość była nieskończona. Góra za górą, zjazd za zjazdem szło jak po maśle, aż do 17-go kilometra, kiedy ścinając zakręt w czasie zjazdu, przy prędkości powyżej 40 km/h wpadłem (tak, znowu ja :( ) przednim kołem w koleinę i mocno przyłoiłem w glebę. Wiele z tego lotu nie pamiętam, ponoć wygenerowałem niezły tuman kurzu. Musiałem nieźle przyrżnąć, bo efektem przyziemienia był popękany kask z wbitymi trzema dziurkami (prawdopodobnie po kamieniach), nadszarpnięty plecak (dotąd niezniszczalny) i wykręcony róg w rowerze. Dzięki Bogu nic poważnego się nie stało - trochę się porysowałem i poobijałem i trochę bolała mnie głowa. Po chwili odpoczynku i sprawdzeniu czy wszystko OK ruszyliśmy dalej. Miejsce musiało być zdradliwe, bo zanim ruszyliśmy w tym samym miejscu leżał jeden z członków czeskiej ekipy. Wkrótce zrobiło się ciemno i jechaliśmy już korzystając z czołówek i lampek rowerowych. Przed punktem trzecim zrobiliśmy krótki odpoczynek w lokalnej mordowni, gdzie przebraliśmy się w cieplejsze rzeczy, uzupełniliśmy wodę i napiliśmy gorącej herbaty. I dalej naprzód. Jazda stała się jeszcze ciekawsza kiedy zaczęła opadać mgła - w czasie downhillu trudno jest puścić kierownicę, a rosa bezlitośnie osadzała się również na okularach które trudno jest bez puszczania kierownicy przetrzeć, więc często zjeżdżało się orientując głównie na mrugające światełko poprzedniego roweru albo patrząc nad okularami. Niestety trochę dawał mi się we znaki upadek - przy szybszych zjazdach na wyboistych odcinkach (czyli wszędzie) łeb podskakiwał jak piłeczka i w tym samym rytmie tylko z małym opóźnieniem pobolewała głowa. Nic strasznego, ale męczące. Mimo wszystko powoli wyprzedzamy kolejne zespoły. Szczególnie na punkcie 5 (parking na Bukowcu), gdzie zrobiliśmy sobie kilkunastominutowy odpoczynek zostawiliśmy kilka srebrnych mumii - parę ekip urządziło sobie nocleg i spało zawinięte w folie NRC. Można się było na to bezpiecznie zdecydować, bo była dopiero 23:00 we środę (2.05), więc 11 godzin rezerwy w stosunku do limitu czasowego narzuconego przez organizatorów. Również mniej więcej w czasie tego postoju batoniki musli i Lion osiągnęły szczyt swoich walorów smakowych - byliśmy bowiem już wystarczająco głodni, a z drugiej strony nie zdążyły nam się jeszcze przejeść ;). Droga do następnego, 6. punktu była jednym z najdłuższych odcinków, bo 14km w linii prostej i około 25 po drodze, co jednak i tak niewiele mówi, ponieważ kilometry w górach nie są w ogóle wymierne jeśli nie uwzględni się przewyższeń. Odczuliśmy to mocno na kolejnym, 7. punkcie - raptem 3km w linii prostej i nawet szlak prowadzący do samego PK. O ile poprzednie 25 km przeszło bezproblemowo, to ten króciutki odcinek dał wszystkim ostro do pieca. Szlak prowadził terenem mocno pofałdowanym (generalnie pod górę) i koszmarnie pociętym licznymi strumieniami. W efekcie przez większość trasy należało rower prowadzić pod górę po podłożu błotno-wodno-kamienistym, a próba jazdy była nieefektywna i męcząca, do tego pedały SPD odmawiały posłuszeństwa na skutek zatkania błotem. Taki mały koszmarek. Muszę powiedzieć, że miałem na tym odcinku kryzys i od pewnego momentu ewidentnie brakowało mi mocy. Niepotrzebnie próbowałem to na początku przejechać. Kiedy w końcu osiągnęliśmy PK 7 czekała nas nagroda - punkt znajdował się przy schronisku studenckim Koliba. PK-7 Schronisko Koliba - ciała PK-7 Schronisko Koliba - przy stole Widok był nieziemski... po wejściu do sieni, po lewej stronie duża półka wypełniona ustawionymi jeden obok drugiego butami. Na ziemi natomiast zalegała plątanina poskręcanych, śpiących ciał. Patrząc na to trudno było dociec która noga jest od którego korpusu i której głowy - super widok! ;-) W izbie, przy ławie kilka kolejnych salomonowych teamów regenerujących siły po błotnistym, żółtoszlakowym podejściu. Część osób jadła, część spała... widać było, że wszyscy dostali już w dupę. Jedna w jedną fajne, sympatyczne i nieźle już zmęczone gęby. Wypiliśmy po gorącej herbacie i po podwójnej zupie, uzupełniliśmy zapas wody, odpoczęliśmy trochę i ruszyliśmy w drogę, która już bez większych przygód doprowadziła nas do PK 10 czyli końca odcinka rowerowego.
PK-10 Koniec odc. rowerowego i pocz. pieszego Było to już we czwartek, 3.05, o godz. 6:35. Ku naszemu miłemu zaskoczeniu z 35 pozycji na początku tego etapu znaleźliśmy się na miejscu 21. W wyznaczonym miejscu zostawiliśmy rowery, odebraliśmy depozyt (czyli podobnie jak poprzednio przygotowany przed startem worek o pojemności 120 litrów), przebraliśmy się, zjedliśmy co nieco i poszliśmy spać. Tym razem najbardziej odpoczynku potrzebował Karol. Co gorsza kiedy po godzinie obudziliśmy się nadal nalegał, żeby pospać jeszcze przez kolejną godzinę. Szczęśliwie wyperswadowaliśmy mu ten pomysł i ruszyliśmy ostro pod górę w kierunku Połoniny Wetlińskiej i Przełęczy Orłowicza, gdzie mieścił się PK 11. Dalej... >>>

Skocz bezpośrednio do relacji z etapu:
  Start >> Kajaki >> [Rowery] >> Pieszo >> Tratwa >> Epilog >> Refleksje
© 2001 Budzik; Aktualizacja: 28 czerwca 2001