SW-12 nad Babicami (czerwiec 98)

Spadochroniarstwo

Cóż... to chyba najpiękniejszy sport jaki dane mi było uprawiać.

Początki mojego spadania to rok 1997. Po eliminacjach do Camel Trophy zasmakowałem w mocniejszych wrażeniach i rozmyślając co by tu zbroić wpadłem właśnie na pomysł urzeczywistnienia dziecięcego marzenia o lataniu (czy raczej spadaniu). Rzecz w tym, że wcześniej było to tak abstrakcyjne i nierealne (zgoda rodziców, a raczej jej prawdopodobny brak, fakt, że noszę okulary itd.), że można było bezpiecznie marzyć. Ja tymczasem postanowiłem _naprawdę_ wziąć byka za rogi. Dowiedziałem się więc gdzie i kiedy organizują kurs i naparłem. To był ruch we właściwą stronę!
Było to pełne, bodaj 3-miesięczne szkolenie w Sekcji Spadochronowej Aeroklubu Warszawskiego, po 2 zajęcia w tygodniu - to znaczy jedyne jakie wówczas organizowano. Na kursie uczyliśmy się tak niezbędnych dla każdego kandydata na skoczka rzeczy jak Higiena lotnicza czy Historia spadochroniarstwa i naturalnie na końcu zdawaliśmy z tego egzaminy. Były też mniej egzotyczne i bardziej praktyczne przedmioty. Czasem zastanawiam się jak dzisiejsi młodzi skoczkowie radzą sobie w powietrzu bez tak podstawowej wiedzy jak znajomość konstrukcji spadochronu Kotielnikowa... Cóż... świat się zmienia :).
Po egzaminach (KWT), badaniach lekarskich (2-dniowe badania w WIML)i wszystkich innych zabiegach, które sprawiły, że stałem się godny (wykonania skoku) nastąpił TEN dzień.


...na dzisiaj wystarczy, idę spać, jak się wyśpię, to coś dopiszę :).

 
© 2000 Budzik;